niedziela, 20 września 2020

Niedziela na... dworcu (i w galerii :))

 
  

 Nie jestem oryginalna. Gdzie mogłam rozpocząć swoją pierwszą londyńską niedzielę?


 

Oczywiście - nie pomylą się fani Harrego Pottera - na słynnym peronie 9 i 3/4 . 

 

I wiecie co? Było tam kompletnie pusto!!! To naprawdę zrobiło na mnie niesamowite wrażenie. Dwa lata temu nawet nie próbowałam ustawiać się w kolejkę, żeby zrobić zdjęcie wózkowi ,,przebijającemu'' ścianę dworca King Cross. Przede mną tłoczyła się setka dzieciaków z Europy, Azji i obu Ameryk. Dziś byłam w tym miejscu sama! 



W sklepie z gadżetami związanymi z nastoletnim czarodziejem - kilka osób z obsługi i troje klientów... Mało czarodziejsko... Wszystko ma jednak dobre strony - pewnie sporo osób teraz zamiast kupować ,,magiczne" akcesoria, po prostu czyta książki J.K. Rowling...

Potem - przed Tate Modern - bardziej tłoczno. Pod ceglanym budynkiem na trawniku na nabrzeżu Tamizy - piknik. Słońce świeci, wiaterek powiewa, a ludzie dwójkami lub w małych grupkach siedzą na trawie, utrzymując obowiązkowy dystans - 1,5 - 2 metry. 


Zachęcona beztroską atmosferą niedzielnego popołudnia śmiało wchodzę do galerii. Niespodzianka - mimo że wstęp jest za darmo, muszę mieć bilet. Odwiedzający są skrupulatnie liczeni, a każdy wchodzący zostawia w systemie swoje dane. Wszyscy podchodzą do tego z pełnym zrozumieniem. Dostać się do muzeum - niełatwo, ale oglądanie ekspozycji w tych warunkach to czysta przyjemność...

 




A przede mną - jak zabawnie by to nie brzmiało - klasyka sztuki współczesnej :).

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz